Italia, Vatican City State

z wizytą u Papy

22 lipca 2009; 1 794 przebytych kilometrów




vaticano'



Znów niewyspani o jedenastej musieliśmy zwolnić pokój. Auto zostawiliśmy pod hotelem. W międzyczasie kilka aut czaiło się na nasze miejsce. Problem z parkowaniem w dzień tu nielichy.

Idąc na dworzec trafiliśmy na pizzerię. Taką pizzerię z prawdziwego zdarzenia, z pizzą robioną na blaszce, świeżo upieczoną i ważoną na wadze i ze starszą panią za ladą. Wyglądało tam trochę jak w lokalu z czasów komuny, ale miało to swój klimat. A jaka pyszna pizza! Obok jakiś starszy pan też pizzę podjada, chyba stały bywalec, bo rozmawia z panią. Wreszcie czuję, że naprawdę jestem w Rzymie!
Weszliśmy jeszcze na dworzec pociągi pooglądać. Są pociągi nowoczesne, super, nawet weszliśmy do jednego. Ale mnie najbardziej podobał się stary IC, bo zabawny miał ryjek ;) Przeszło nam też przez myśl, żeby podjechać pociągiem na lotnisko, ale na to nie było już czasu.

W końcu wsiadamy w autobus i jedziemy do Watykanu. Wysiedliśmy przed mostem i dobrze, bo tuż przy przystanku była kawiarnia. Nie mogłam się oprzeć i znów skusiłam się na loda. Mniam!

Na ulicy prowadzącej do Watykanu mnóstwo sklepów z pamiątkami, wszędzie różańce, kalendarze, medaliki. Żeby wysłać kartkę, trzeba kupić specjalny watykański znaczek.
Do St. Pietro kolejka okropna, ale ludzie, którzy wyszli są zachwyceni, mówią, że warto poczekać. Nie ma problemu, bo posuwa się szybko. Jest jednak problem z moim scyzorykiem, bo bramki tu i zasady jak na lotnisku - nic ostrego wnieść nie można. Głupia, było zostawić scyzoryk w aucie, no ale skąd miałam wiedzieć? Znów zabrakło czasu przed wyjazdem, żeby się przygotować. Nie za bardzo wiemy, co robić, bo bramki tuż tuż. W końcu zawijam go w folię od chusteczek i zostawiam przy barierkach, obok innych tu zostawionych. Oczywiście potem jak wróciliśmy, to już go nie było... Bokiem mi ten Watykan wyszedł :( Cóż, nauczka na przyszłość, nie ufać ludziom nawet w świętych miejscach :(

A St. Pietro? Na pewno zobaczyć warto. Na każdym kroku widać piękne rzeźby z Pietą Michała Anioła włącznie. Jest tu też kilku zmumifikowanych papieży, co na mnie akurat pozytywnego wrażenia nie zrobiło, brrr. Za to bardzo podobały mi się 'obrazy' ponad ołtarzami. Nie są to wcale zwykłe obrazy, ale mozaiki, co widać dopiero z bliska. Nieźle się ktoś nad nimi napracował... Nagromadzenie tego wszystkiego jest tu ogromne i wiele czasu można tu spędzić, choć mnie bardzo przeszkadzały okropne tłumy. Fajnie, że na tabliczkach są napisy w kilku językach (choć do niektórych ciężko się dostać, heh).
Zeszliśmy też do podziemi. Są tam ci papieże, których nie ma na górze ;) I znów można się poprzyglądać ich fizjonomiom ;) Jest i Nasz Papa. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że kiedyś tu przyjadę i oto jestem. Dziwnie się czuję, bo końcu to Nasz Papa był. On był tu, w tym tak odległym dla nas świecie, gdy my staliśmy w kolejkach po kawę czy grejpfruty...
Wychodząc z krypt mijamy kolorowo ubranych strażników. Śmiesznie trochę w takich strojach wyglądają. Odpoczywamy chwilę na schodach, na których siadać nie można ;) A ja wciąż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to wszystko tutaj to jeden wielki biznes... Tym bardziej, że nawet tutaj jest sklepik, w którym zresztą sprzedają siostry...

Na koniec wdrapaliśmy się jeszcze na kopułę. Najpierw wychodzi się na dach, gdzie można popatrzeć na figury świętych od tyłu. A potem druga część drogi, wchodzi się do największej kopuły, do środka i można zajrzeć do bazyliki, na sam dół. Akurat odbywała się msza, więc i to nas nie ominęło ;) Dalej prowadzi już korytarzyk tak wąski, że nie da się nim iść prosto, bo ściany są tu zakrzywione. Ma to swój urok, choć i tu tłum wcale nie znika, są nawet skośnoocy kolesie, z których jeden filmuje co się da. Za to widok z góry rekompensuje wszystko. Widok na Piazza San Pietro znany ze zdjęć i filmów. Niesamowite... Można też zajrzeć do watykańskich ogrodów. Uderza mnie pustka, jaka tam panuje. Choć gdybym wiedziała, że taki tłum będzie się na mnie gapił, to też wolałabym nie wychodzić ;)

W ulicy prowadzącej do San Pietro siadamy na ławce, żeby coś zjeść. Jakiś dziennikarz gada coś do kamery. A potem ogląda się w wiadomościach kolesia na tle San Pietro. I my tu możemy być... Jednak już wcale mnie to nie cieszy, bokiem mi to miejsce już wychodzi :(

Już po siódmej, czas wracać. Wsiadamy w autobus. Żal trochę żegnać się z Rzymem, więc wysiadamy jeszcze po drodze. Przy przystanku jest market, ale drogi okropnie. Idziemy przez Piazza San Marco (jak to pięknie brzmi!), po schodach w górę, żeby spojrzeć jeszcze z góry na Forum Romanum i Coloseo. Widok jest cudny, ruiny teraz są puste i jakby wymarłe. I robią jeszcze większe wrażenie, niż za dnia. Czekamy aż się trochę ściemni, dookoła zapalają się światła miasta, a tu niebieski zmrok. Niesamowicie tu być i najchętniej bym sobie usiadła i została przez noc, bo i miejsce jest niesamowite. Rzym jest nocą piękny, warto o tej porze go oglądać!
Autobusem wróciliśmy do Termini. Po drodze do hotelu muszę koniecznie jeszcze kawałek pizzy skosztować. To prawdziwa rzymska pizza, pychota!, nigdzie indziej już takiej nie będzie. Na pożegnanie wyjeżdżając robimy jeszcze rundkę przez nocne miasto. Już po północy, na jakiejś stacji po drodze bierzemy prysznic. A kawałek dalej, na spokojniejszej stacji zatrzymujemy się na spanie.